Adopcja = wybawienie? Niestety nie zawsze jest to zasadą
Kolejny adoptowany z jednego z lubelskich schronisk pies pojawił się na naszej drodze w trakcie działań terenowych. Wchodząc na teren skromnego gospodarstwa, przy rozpadającym się domu, dostrzegamy pod starym autobusem psa. Kilka spojrzeń i już wiemy, że pojawił się olbrzymi problem. Same warunki, w jakich żyje pozostawiają wiele do życzenia. Brak wody, “buda” i obowiązkowy łańcuch. W powietrzu unosi się woń ropy, za chwilę dostrzegamy ranę na szyi psa…
Pojawia się kobieta mieszkająca w gospodarstwie. „Nie zajmuje się zwierzętami,”, które należą do brata – „tylko pomaga”, ale wykazuje zainteresowanie naszą obecnością. Nie sprzeciwia się naszym żądaniom, by w trybie natychmiastowym podjęto działania w celu przywrócenia dobrostanu zwierzaka. W międzyczasie udaje się do Lublina w celu zakupu szelek (wraca z szelkami, obrożą i szczotką). Na miejsce zostaje wezwany właściciel psa oraz lekarz weterynarii. Mężczyzna jest agresywny, proponuje naszym wolontariuszom urozmaicenie dnia – „przypier…. wam deską lub siekierą bo już mnie wku…..”.
Na szczęście jego siostrze udaje się go wyciszyć, a lekarz szybko działa, by opatrzyć ranę i ulżyć cierpieniom psa. Osiągamy to, co chcieliśmy – pies otrzymał pomoc. Na czas rekonwalescencji został zabrany do domu, by rany na szyi mogły się zagoić, otrzymał również zestaw leków na kolejne dni. Rodzina ma również, na przestrzeni 3 dni, postawić kojec i poprawić budę. Pies jest dobrze odżywiony i zżyty z właścicielem i jego rodzeństwem. Pomimo swojej niedoli ma z nimi dobry kontakt i pogodne usposobienie. Ot, wierny przyjaciel rodziny, kocha… bez względu na niedolę, jaką zgotowali mu jego „opiekunowie”. Niestety nie mamy miejsca na kolejnego podopiecznego, a powrót psa do schroniska spowodowałby u niego olbrzymie szkody psychiczne. Będziemy regularnie monitorować to miejsce.